Pozwoliłech sie przepisać fragment książki Henryka Spronia "W poszukiwaniu historycznej prawdy" kaj autor opisuje swój stosunek m.in. do Donnersmarcków
Henryk F, Sporoń pisze:
Dlaczego nie honorowałbym Donnersmarcków ani Hohenlohech z Koszecina a bronię Gustawa Morcinka?
Szanowny Panie B.[...]
[...]stawia Pan pytanie: "Może i Tarnowskie Góry mogłyby uczcić honorowym obywatelstwem któregoś z Donnersmarcków?"
Pierwszy bym zaprotestował. Pytanie owo poszerzyć można i na Lubliniec czy Koszęcin. Czy tam nie mogliby uczcić księcia Hohenlohe Ingelfingen? W obu przypadkach zapytałbym - dlaczego? Za to, iż pasożytowali przez lat kilkaset na śląskim ludzie?
Znam to od dzieciństwa. Gdy miałem 8-10 lat, mieszkając w Lasowicach (graniczących z nakielskimi Donnersmarckami), chodziłem ze polach po zeżniwowaniu zboża (żyta, pszenicy). Po co nam te kłosy? Dla kur, bo bez kur nie mielibyśmy w domu jajek. Biada, gdybyśmy byli weszli na to pole przed pograbieniem ścierniska. Dopiero, gdy wszystko co się dało, sprzątnęli, pozwalano nam łaskawie wejść na to rozległe, ostre ściernisko. Kaleczą bose nogi zbieraliśmy resztki kłosów do małych woreczków. I potem, gdy z woreczkami na plecach wracaliśmy do domu, a po drodze mijały nas w małej dorożce, ciągnionej przez kucyki - dzieci grafa, już wtedy wydawało mi się, że nie całkiem sprawiedliwie się we świecie dzieje.
Dalszy ciąg mej socjalnej edukacji miał miejsce w Rusinowicach, które graniczyły z rozległymi lasami i polami księcia Hohenlohe Ingelfingen. Ojciec został w 1935 roku zwolniony z radzionkowskiej kopalni węgla i w następnym roku przeniósł się z nami do Rusinowic, gdzie jego stary wujek (74 lata) owdowiał i nie mógł sobie sam poradzić. Miał 2 i 1/2 ha, czyli 10 morgów ziemi, chudą krówkę i paę kur. Za mało, aby z tego mogło wyżyć 5 osób, a za dużo, aby umrzeć. Toteż ojciec dorabiał zimą w lesie tychże książąt, na tzw. ściągach. Las położony był w odległości paru minut od wsi - lecz drzewa z niego nie można było brać, a przydawało się i do gotowania i do pieczenia chleba, a zimą - dodatkowo - do ogrzewania. Za drzewo trzeba było płacić. Nawet, jeśli się samemu tzw. suszki, wyznaczone uprzednio przez leśniczego, wycinało. Jagody i grzyby także w lesie były. Ich zbieranie to przecież głównie zajęcie dla dzieci. Lecz nic za darmo. Przedtem trzeba było wykupić w nadleśnictwie odpowiednie zezwolenie. Łąki nad leśnymi potokami obfitowały w soczystą trawę. Była nam potrzebna na siano, lecz skosić ją i wysuszyć można było tylko po odpowiedniej zapłacie. Zwierzyny w lesie nie brakowało - zające sarny, jelenie, dziki... Lecz nie dla nas. Polować na nie wolno było tylko księciu i jego gościom. My zaś widzieliśmy mięso na stole tylko w niedzielę i święta.
Takich drobnych rolników, jak my, było we wsi wielu, a obok ogromne połacie ziemi, należące do księcia z Koszęcina. Obrabiali je najemni robotnicy. Najczęściej - przybywający tu na lato z Kongresówki. Posługiwali się przy tym najnowszymi maszynami, a my - kosą i sierpem. Kosiło się łąki, owies, żyto i to od 12-go roku życia zacząwszy. Kartofle kopało się ręcznie. Z tym, że najczęściej grządki się przedtem rozradlało, co ułatwiało kopanie. A myślisz Pan, iż w wioskach, graniczących z Donnersmarckami było inaczej?
Chłopstwo biedowało, a oni opływali w luksusy. Więc po co jeszcze ich "honorować"? Władali połową powiatu, jeśli nie większym terenem. 3 zamki w Świerklańcu, zamek w Nakle Śląskim (dziś Technikum Rolnicze), zamek w Reptach i drugi w Starych Tarnowicach, zamek w Rybnej (dziś ośrodek muzyczny, plus hotel i restauracja), zamek w Brynku (dziś Technikum Leśne). Zamek w Tworogu (obecnie siedziba Urzędu Gminy). W koszęcińskim zamku gości dziś Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk". Też punkt dla Ziętka, bo on go wypiastował i on się nim opiekował. A zespół ten rozsławił imię Śląska po całym świecie.
Ja się tam ani Donnersmarckami ani Hohenlochemi nie zachwycam. Dobrze, że ich już na ziemi śląskiej nie ma.
[...]Zezwalam też wszystkim zainteresowanym na bezpłatne powielanie i rozpowszechnianie całości lub fragmentów tej książki.
Henryk Sporoń